Mając na uwadze to, że czytasz właśnie drugi artykuł z kategorii CEL (a gdyby się chciało pociągnąć temat to byłoby jeszcze 10+), człowiek zaczyna się zastanawiać: "to naprawdę tyle trzeba zrobić rzeczy z tym celem, nawet przed rozpoczęciem dążenia? Po co, to kupa czasu!". Ja odpowiem Tobie wtedy, że TAK, a po to, żeby w późniejszym czasie było łatwiej oraz żeby cele, które obieramy sobie w życiu miały dobre fundamenty, które pozwolą nam na odpowiednie dążenie oraz samo ich spełnienie. Daje nam to mnóstwo satysfakcji, sprawczości oraz bardzo dużo innych zysków, które zostały poruszone w poprzednim artykule z tej serii.
Wyobraźmy sobie, że obieramy sobie na cel, aby być szczęśliwym - czy to nie jest dla nas znajome? Co to znaczy być szczęśliwym dla nas samych? Jak określić poziom szczęścia? Czy szczęście jest możliwe do zmierzenia? Co to jest szczęście? Jak widać, nie jest to cel, który jest w najmniejszym stopniu dobrze ustalony. Zejdźmy trochę na ziemię oraz przytoczmy przykład, który skupia się na bardziej przyziemnych sprawach. W świecie psychologów oraz terapeutów jest taka magiczna zasada, że na samym początku procesu, kiedy Klient się do nas zgłasza po pomoc oraz wsparcie - ustalamy wpierw wspólnie z nim jego cel, czyli to z jaką nadzieją do nas przychodzi. Określamy cel spotkań, oparty o pragnienia Klienta, po to, aby wiedzieć, w którym kierunku mamy wspólnie z nim podążać, w którą stronę patrzyć, na czym się skupić a przede wszystkim dowiadujemy się tego, co jest dla niego najważniejsze. Taka sama zasada działa w wielu zawodach - jak potrzebujemy zrobić remont łazienki to potrafimy dopracować każdy kawałek marmuru na ścianie (no chyba, że kupimy płytki, które układają się w jakiś określony wzór - teraz są takie modne - a producent i tak pakuje je na oślep, więc nie polecam, jeśli macie zapędy do perfekcjonizmu lub wpierw zapytajcie producenta co i jak z tym wzorem). Pracownik wykończeniówki również oczekuje od nas planu tej łazienki. To dlaczego cel miałby nie mieć planu? Być tak po prostu olany? Sama fizyka skłania nad do przemyśleń, że jeśli nie damy od siebie energii to nic nie wróci również w postaci czynnika naładowanego energią (no chyba, że mamy do czynienia z narcyzem albo psychopatą! *temat). Jeśli nie odepchniemy się na hulajnodze to nie pojedzie. Tak samo jest z celem a tą energię powinniśmy w pierwszym momencie ukierunkować na jego porządne określenie. Wracamy do sytuacji gabinetowej. Klient zapytany wprost o to co chce osiągnąć poprzez spotkania oraz jaką nadzieję żywi, rzuca nam (sytuacja wyimaginowana): „ja to bym chciał wieść z żoną dobre życie i chcę mieć krótszy lont, ponieważ za często się denerwuję na bzdety”. Oczywiście, żeby był znany kontekst sytuacyjny, klient przyszedł ze swoją trudnością z częstymi wybuchami złości, co realnie wpływa na jego relacje z żoną. Wobec powyższego celu Klienta, w mojej głowie buzuje "kilka" pytań, które mogą brzmieć:
I takim sposobem możemy dojść do sformułowania celu, który może zupełnie inaczej brzmieć. Zupełnie. Będzie skonkretyzowany, mierzalny, osiągalny, istotny, określony w czasie. A po co to wszystko? Po to, żebyśmy wiedzieli co konkretnie robimy, jak robimy, kiedy robimy, po co robimy oraz jakie mamy środki do zrobienia tego, co chcemy. Tak – to trwa, ale ile zyskujemy na starcie informacji. Nie raz, nie dwa, ani nie trzy – wielokrotnie cel, który ustalam z klientem jest zupełnie różny od tego z jakimi słowami wpadł na pierwszą konsultację. Czasem nawet pojawia się ambiwalencja do samego celu odnośnie jego istotności, ponieważ określanie celu do zmiany jakiegoś składnika, który jest aktualnie częścią nas oraz często dotyczy naszej solidnie wypracowanej przez lata struktury osobowości – nie jest prosty. Pamiętać tutaj należy, że ambiwalencja to również dobry znak do zmiany. To moment na spojrzenie na cel, trudność (lub też nie, są również zmiany, cele, które nie muszą być określone znamieniem trudnych) z każdej strony, żeby się albo utwierdzić w istotności jego spełnienia albo nie i pójść w zupełnie inną stronę. Bardzo lubię ambiwalencję, z nią związany jest mocno dialog motywujący, jako jedna z metod psychologicznych prowadzenia rozmowy z Klientem. Ale nie o tym teraz.
Cały proces jaki opisałam powyżej urósł na kanwie metody, która pochodzi de facto z zarządzania, ale jak widać – przydaje się również psychologom i nie tylko, ponieważ przy ustalaniu swoich codziennych celów może być nam bardzo przydatna. Metoda SMART, bo o niej mowa została po raz pierwszy zaproponowana przez guru zarządzania, Petera Druckera (1954), w jego książce „The Practice of Management”. Zgodnie z akronimem, który tworzy nazwę, cel powinien być:
S (ang. Specific) – skonkretyzowany, czyli powinniśmy wiedzieć co tak naprawdę chcemy osiągnąć, co to ma być. Wielokrotnie jak zastanowimy się, co zawiera nasz cel i poszerzymy granice znaczenia słów w nich zawartych - dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, jakie znaczenie one niosą.
M (ang. Measurable) – mierzalny, czyli najprościej mówiąc, dobrze by było, gdyby czynniki, które są w nim zawarte mogły być zmierzone na skali (np. od 1 – 10) lub podlegać pod inną, wybraną metodę mierzalności. Popatrzmy nawet na to z tej strony ile to nam daje samo w sobie. Stosując taką metodę możemy określić czy stoimy w miejscu czy idziemy dalej oraz co już osiągnęliśmy w realizacji danego celu. Dodatkowo dodaje nam to skrzydeł w postaci motywacji do kontynuowania starań.
A (ang. Achievable) – osiągalny, ponieważ zbyt ambitny, gdzie poprzeczka tego co sobie wymyśliliśmy może być dużo wyżej, niż jesteśmy zdolni udźwignąć. Może być też niskich lotów, czyli niedostosowany do naszych już aktualnych kompetencji. Ten czynnik wymaga naszego skupienia się na tych zasobach, które już mamy i będą przydatne oraz na tych, których nam realnie brakuje do realizacji naszego celu.
R (ang. Relevant) – istotny, czyli ważny dla nas, niosący wartość. Jeżeli nie będziemy widzieli sensu oraz wartości w celu, który sobie obierzemy – nie pojawi się również motywacja do jego osiągnięcia. To po co wtedy się "męczyć"?
T (ang. Time-bound) – określony w czasie, czyli ile my sobie dajemy realnego czasu na osiągnięcie tego, do czego dążymy. Cel bez ram rozwleka się w czasie, uprawiamy prokrastynację i robimy tysiąc innych rzeczy, prócz działań ukierunkowanych na jego osiągnięcie.
Czy to jest skuteczne? Czy ktoś bezpośrednio zbadał przytaczaną metodę w badaniach empirycznych? Tak. Edwin A. Locke (1968), przeprowadził szereg badań, każde odpowiadające danemu czynnikowi metody SMART, które dawało o wiele wyższe rezultaty w osiąganiu celów podczas korzystania z metody. Wyniki badań opublikowane zostały w jego słynnym artykule: „Toward a theory of task motivation and incentives” wydanym w 1968 r.
Osobiście przez lata korzystam z tej metody do formułowania celów. Daje ona niezwykle wiele pobocznych korzyści, które uświadamiamy sobie dopiero w momencie, kiedy zaczniemy działać w tym modelu. Sprawdza się mi on zarówno w życiu osobistym jak i w codziennej pracy z moim ulubionym - CZŁOWIEKIEM.
Spraw, aby Twój cel również był skonkretyzowany, mierzalny, osiągalny, istotny oraz określony w czasie. Tak, abyś mógł z większym prawdopodobieństwem go osiągnąć, zyskał w nim stabilność oraz określił najpotrzebniejsze kwestie, które są jego fundamentem. W dążeniu do realizacji każdego celu zużyjesz stosowną do trudu ilość energii. Lepiej jest ją zainwestować w START niż potem martwić się czy w ogóle zobaczysz kiedyś METĘ.
Nie czekaj. Poszerz swoje granice.
Bibliografia
Locke, E. A. (1968). Toward a theory of task motivation and Incentives. Organizational Behavior and Human Performance, 3(2), 157–189. https://doi.org/10.1016/0030-5073(68)90004-4
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium