22 października 2023

Zamach na własne życie. Historia no. 1

     Historia toczy się na łamach małego miasteczka. Dziewczyna, lat 16, jak każda nastolatka chodzi do szkoły, robi to co inni nastolatkowie – zwykła dziewczyna, nie pije, nie pali, nie zażywa substancji odurzających. Ona – robi wiele, chce wiele, jest ambitna. Dorasta – szuka swojej tożsamości w świecie, który nie zawsze wydaje się jej w porządku. W świecie w którym dobro niekiedy jest na drugim miejscu. Historia ta jest napisana na faktach, oczywiście za zgodą osoby, która to przeżyła.

 

W poszukiwaniu swojej tożsamości zatrzymajmy się i zwróćmy uwagę na szczegóły.

 

      Jest perfekcjonistką wręcz w chorobliwy sposób. Posiada przekonanie, że albo zrobi coś dobrze, albo wcale. Jest ładna, zawsze była. Ładna, szczupła, kulturalna, uczyła się na poziomie doskonałym. Wśród nauczycieli pupilek. Wieczny. Teczka pełna dyplomów wygranych w konkursach o różnej tematyce – a to malowała, a to tańczyła (ba! Od zawsze), a to brała udział w konkursach z wiedzy. Taniec chyba był jej największą pasją. Tańcząc czuła się wolna, dobodźcowana, bo była wysoko reaktywna – do szczęścia do dziś potrzebuje wielu bodźców. Wszechstronna. Do tego ten ciągły krytycyzm. Z wielu stron – przecież masz być najlepsza. Masz być najlepsza sama dla siebie, zawsze. A mając krytycyzm na tak wysokim poziomie, z biegiem czasu wszystko było dla niej niedoskonałe. Bo ona pragnęła tej doskonałości – wszędzie. Na każdym kroku i każdy jej krok miał być doskonały, pokryty grubą warstwą krytyki do samej siebie - sprawił, że prawie każdy następny krok w coraz dalszej przyszłości był wrzucany do kosza. No i w końcu takim sposobem uczepiła się swojego ciała. Ono też miało być doskonałe – przecież zawsze była szczupła. Na zawsze chciała taka pozostać – a przecież, kurczę przez całe życie aż do wieku dojrzewania taka była. To dlaczego nagle się to  miało zmienić? Jak to nagle zaczęła się zaokrąglać? Tak być nie może. Spodobało się jej, że do swojego chorobliwego perfekcjonizmu dorzuciła chęć bycia perfekcyjną w ciele. Poświęcała temu całą energię.

 

Otwierając i zamykając lodówkę nie zawsze się najesz.

 

     Tak wpadła w ogromne zaburzenia odżywiania, które były początkiem wszystkiego. Nie jadła, codzienne piła wodę w hektolitrach, wyrzeczenia, ćwiczenia, wyrzeczenia i znowu ćwiczenia. Tańczyła, to dobrze, bo mogła jeszcze dodatkowo spalić to jabłko, które zjadła o 12 i był to jej jedyny posiłek tego dnia. Waga. Żółta. Codziennie ją widziała. Dosłownie codziennie się ważyła. Dwa razy na dzień. Rano i wieczorem. Waga miała spaść poniżej 50 kg, bo 58 kg w szczytowym momencie to był dla niej dramat. No i jest 49, 48 w końcu upragnione 45 kg. Jak dobrze. Teraz trzeba było tylko to utrzymać, ale jak spadnie jeszcze poniżej 45 kg to będzie super. Zaczął się masakryczny głód. W końcu nie wiedziała co się z nią dzieje już. Wszędzie tylko te lustra. Wszędzie tylko te odbicia. Codzienne spoglądanie na kości czy aby czasami nie doszło im parę gram warstwy tłuszczowej. Dramat. Niesamowicie ją to pochłonęło. To był sposób na wszystko, na problemy w domu, na problemy w szkole, na problemy w jej głowie.

 

Tam, gdzie zaczyna się brak akceptacji siebie – zaczynają się problemy.

 

     Przestała siebie akceptować – a potem przestała akceptować cały świat, który ją otaczał. Nie chciała chodzić już do szkoły, nie miała siły na to. Brak akceptacji w domu, wśród rówieśników – sama się odcięła od nich, czuła się jakaś napiętnowana i to tylko w swojej głowie (jak to później zrozumiała, po wielu dramatycznych latach walki). Była tak głodna, że przeżuwała chleb a następnie go wypluwała do toalety, tak aby oszukać mózg i ciągły głód z jakim przyszło się jej borykać.

 

Anoreksja pojawia się tam gdzie jest wiele perfekcjonizmu i krytycyzmu zarazem. W młodych głowach. Bez wsparcia. Anoreksja staje się sposobem na jakąkolwiek kontrolę.

 

      Nikt jej już w końcu nie rozumiał, była gwałtowna, nerwowa, bardzo zakompleksiona z każdej strony. W końcu po wielu przebojach dosłownie wszędzie, doszła do wniosku, że jest już zmęczona, że świat chyba nie jest dla niej. Żyła z przekonaniem, że do niczego nigdy nie dojdzie. W szkole coraz gorzej jej szło. Zaczęły się lęki, przed odpowiedzią, przed sprawdzianem, przed kolejnym dniem. Naprawdę było bardzo źle. Wieczny mętlik w głowie. I chodził sobie taki pół trup pół człowiek po tej planecie. Niby niezrozumiana przez wielu, ale sama nakładała sobie te granice. Kompletnie zamknęła się w sobie i swoim świecie, nic jej nie cieszyło. Prócz oczywiście kilku kg w dół. Depresja była kolejnym gwoździem do trumny. Niby chodziła do szkoły, ale budząc się wybierała jedną z wielu masek, które miała w zanadrzu – bądź chociaż trochę szczęśliwa, uśmiechaj się jak żartują, maska pt.: „dostosuj się do środowiska, żeby nikt nie widział, że coś się dzieje”. Nie było wśród nich maski pt.: „nie radzę sobie już sama ze sobą i proszę o pomoc”. Z resztą kto by to zauważył. A i tak widzieli, że coś jest nie tak. Rodzice nie rozumieli i wiele rzeczy im umknęło, z resztą – zaczęła ich trochę nie lubić. Została z nią jedna przyjaciółka z którą jest do dziś i która jako jedyna wiedziała o wszystkim i słuchała godzinami, wspierała, po prostu była. Depresja nakłoniła dziewczynę do zadawania sobie bólu w każdy możliwy sposób – płakała codziennie, brała wieczorami żyletkę i dokonywała samoagresji. Dzień w dzień. W końcu znalazła sposób na chociażby chwilowe zapomnienie o tym jak się czuje codziennie. Żyletka, zawsze była przy niej. Krzywdziła się, owijała rękę bandażem, bandaż przydawał się jej również na piersi, bo ich nie lubiła, maskowała je kompletnie nie akceptując. Jak wielu rzeczy w sobie. Blizny jak i cięcia zaczęły być widoczne, pojawił się delikatny ostracyzm względem tej dziewczyny, ale zawsze on trwał po cichu. Ona też niesamowicie wiele brała sobie do głowy, przede wszystkich tych myśli i przekonań, które miały charakter destrukcyjny. W końcu zaczęła planować jak wykonać zamach na swoje życie. Na szczęście w nieszczęściu nie powstał nigdy plan doskonały, coś zawsze powstrzymywało. A może myśl, że kiedyś będzie jeszcze dobrze? Ale jak to sobie zwizualizować kiedy wszystko wokół jest takie złe? Myśli samobójcze były z nią zawsze, tam gdzie wysoko, na peronie, przy długiej linie, gdy miała dostęp do dużej ilości leków. Przechodząc obok mostu patrzyła się za każdym razem w dół zadając sobie pytanie czy jak skoczy to się zabije czy tylko połamie bez sensu? Nigdy nie miała pewności. Ta pewność ją rozbijała na kawałki i była kolejnym problemem. Doprowadziło to do tego, że próby miała zawsze nie zaplanowane, w warunkach nie kontrolowanych, często w tzw. niepamięci wstecznej po alkoholu. Zawsze się budziła na następny dzień.

 

Kiedy zaczniesz uważać, że świat nie jest dla Ciebie i jesteś w nim tylko płomykiem, który nic nie znaczy – zaczynają się problemy.

 

     Przez swój wieczny mętlik w głowie, wieczną huśtawkę zaczęła wchodzić w relacje miłosne, w których miłość była tylko słowem, nic nie znaczącym, nie rozumiała jej, nie była gotowa na związek jeśli nie kochała siebie. Nadal czuła się niezrozumiała, choć starała się z tego wszystkiego na pozór wyjść. Na swojej drodze spotkała mnóstwo ludzi, którzy ją skrzywdzili swoją gwałtownością, obrażaniem, była w ich oczach nic nie warta, nie rozumieli jej historii, choć żyła z tymi mężczyznami pod jednym dachem. Wchodziła w relacje, które niejednokrotnie były przemocowe i pogłębiały jej niską samoocenę. Była bardzo wiktymna. Dawała się krzywdzić, dochodziło do przemocy fizycznej pomiędzy nią a jej partnerami. Potem krzywdziła siebie. Stosowała mnóstwo ryzykownych zachowań, które ją tylko dobijały. Aż do czasu. Czasu kiedy wszystko się zmieniło, kiedy postanowiła, że spróbuje żyć na tyle na ile będzie mogła. Przełomem była sytuacja, której wprost nie przytoczę, bo była bardzo drastyczna. Pokrótce – ona wisiała nad miską, bo w końcu udało się jej pierwszy raz w życiu przeciąć żyłę, lało się a miska szybko się zapełniała, pomimo tego, że nie była to jakaś wielka żyła. Szok. W końcu, długo to trwało i doprowadziło to do tego, że wylądowała w szpitalu po interwencji przemocowca z którym była. Pośród tego całego zgiełku jaki panował w jej życiu, pracy kosztem siebie, próby usilnego „jakiegoś” życia po zmianie środowiska na inne, gdy podjęła wyprowadzkę z domu, próbę wyjścia z przyciągania tak dramatycznych sytuacji i ludzi, którzy nie zawsze chcieli dla niej zawsze dobrze stała ona sama. Wystarczyła jedna sytuacja na + do dobicia i rozpoczynał się cały maraton autodestrukcji.

 

     Dramat gonił dramat. Po drodze zgwałcona. Wiecznie samotna. Wiecznie ambitna. Wiecznie pracująca z maską na twarzy. Rozgoryczona. Zestresowana. Wypluta ze wszystkiego co można nazwać rozumieniem siebie i sytuacji w jakiej aktualnie się znajduje. Wielokrotnie dotknięta traumą przez różne sytuacje. Znalazła się w końcu w miejscu, w którym mogła odsapnąć, gdzie mogła trzeźwo pomyśleć, choć szczerze bała się. Bała się zarówno tego miejsca, nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek się tam znajdzie. Była przerażona. Od tego momentu postanowiła sobie, że musi wszystko zmienić. Nauczyć się akceptacji siebie. Zastosowała metodę małych kroków, edukacji w tym zakresie, rozpoznała co się z nią dzieje i tak z tego wszystkiego po kilku latach wyszła. Małymi dawkami. Zaczęła unikać toksycznych ludzi, nie wchodziła w związki, które mogą ją złamać. Na swojej drodze spotkała życzliwych ludzi, którzy pomogli jej się z tego marazmu wyrwać, którzy nie stronili od ciepłego słowa, ale przede wszystkim byli z nią wtedy kiedy było najgorzej i wtedy kiedy miała najgorsze myśli. Z resztą był to kawał ciężkiej pracy, aby ta dziewczyna zrozumiała, że jest warta świata, że może robić wartościowe rzeczy w przyszłości, że ma niską samoocenę, która żyła w niej od 15 roku życia i trzeba ją podnieść, było dużo pracy na zasobach i jeszcze więcej akceptacji. Zaczęła słuchać swojego ciała i łamać swoje destrukcyjne myśli, które w niej trwały od tylu lat. Zaczęła szukać argumentacji, zaczęła ze sobą rozmawiać/ Zrozumiała, że proszenie o pomoc nie jest niczym złym i nie musi się narzucać, bo są osoby, które ją wysłuchają, jej największy błąd wynikał z tego, że nikomu nie mówiła co się dzieje, chciała sama sobie poradzić – gdyby nie wymienione poniżej zasoby – możliwe, że mogło się to skończyć inaczej.

 

      Przede wszystkim w moim oglądzie, gdyby nie wyszła ze swojego pierwotnego środowiska z bardzo mocnymi zasobami jak pracowitość, upartość, niezłomność w rzeczach na której jej zależy, z wartościami podstawowymi to byłoby bardzo ciężko, bo izolacja społeczna pogłębiałaby się, nikogo by nie poinformowała, że ma takie dręczące myśli od grubych kilku lat. Dziewczyna, której historię przedstawiłam, nadal zadaje sobie pytania, które rozpoczynają się od: jak i dlaczego. Jak to możliwe, że doprowadziła się do takiego stanu? Jak to możliwe, że przeżyła? Jak to możliwe, że dała się tak krzywdzić? Jak niefortunne wydarzenia, które w takim momencie przyciągała wręcz i nimi się żywiła ją mogły tak stłamsić, zabić w środku, że nie chciało się jej żyć? Dlaczego przyciągała tak niefortunne zdarzenia?

 

      Ano normalnie, takie rzeczy się dzieją, kiedy ktoś jej samotny, boryka się z wieloma zaburzeniami naraz, kiedy nie wie do kogo się zwrócić o pomoc a nawet jak się zwraca to jej nie otrzymuje. Kiedy nie ma się nawet cna nadziei na lepsze jutro. Kiedy nie ma się wsparcia. Kiedy trzeba cały czas coś robić, żeby utrzymać się na powierzchni. Jakoś. „Jakoś” to też dobre określenie. Takie osoby tak naprawdę wegetują, często liczą na to, że może faktycznie coś kiedyś lub długotrwałe męczenie siebie przyniesie im rozwiązanie i ulgę, którą jest dla nich śmierć (stąd tak wiele ryzykownych zachowań). Kiedy ma się takie wahania nastroju jak pogoda w górach w środku sezonu. Kiedy autoagresja staje się jedyną metodą oczyszczania z emocji, sposobem na życie. Kiedy się wini za wszystko. Kiedy nic ich nie cieszy. Kiedy myśli samobójcze i o tym jakim się jest beznadziejnym zataczają koło i stają się nawykiem. Nawyk tu jest dobrym słowem. Naprawdę to jak się czujemy wpływa na nas, a kiedy kryzys się przedłuża to jest już bardzo źle. Kryzys goni kryzys i każdy z nich jest dodatkowym gwoździem do trumny, którą sobie ta osoba zaczyna sama budować. Więc jak można takie osoby nazwać kiedyś, że są idiotami, kretynami, że jak można się szarpnąć na własne życie. Że to ludzie bez mózgu. Że są głupi. Że tyle tragedii się dzieje wokół a „jakoś” sobie każdy radzi i nie chce popełnić samobójstwa (a tego często nie wiemy). Że dobrze, bo selekcja naturalna. Na tym przykładzie widzicie jak wszystko się może zmienić w jednej sekundzie a fala kryzysów napędza kolejną falę, aż naprawdę nie chce się egzystować i być częścią tego świata jak i swojego życia. Naprawdę można nie lubić życia, jeśli jest nam ciężko, nie mamy pieniędzy, wszystko idzie jak po grudzie, nie czujemy się bezpiecznie (nawet sami ze sobą) a jest to podstawowa wręcz potrzeba wg Piramidy Maslowa.  Do tego wielu wokół mówi Ci, że i tak jesteś beznadziejny, choć robisz wszystko żeby stanąć na nogi. To po takich słowach owszem, ale upadniesz na kolana a nie wstaniesz z nich. Masakryczne to jest, ale takich sytuacji jest mnóstwo. Takich ludzi są setki. Przede wszystkim są to osoby, które wchodzą w dorosłość bez wsparcia, z wiecznym problemem napisanym na czole. Wątpią po prostu w to wszystko. I nie zasługują na pokrycie ostracyzmem społecznym BO TO NIE POMAGA.

 

     Historia ta jest dosyć skrócona, są pominięte pewne sfery kiedy została ona bardzo skrzywdzona i przez kogo, ogląd sytuacji już macie a gdyby chciało się to napisać nie streszczając wszystkiego to zajęłoby to wieki, papier też nie wszystko w pewnym momencie przyjmie. Zaczęło się niewinnie, ale skończyć się mogło bardzo źle. Przez to, że się odcięła i prawie nikogo nie dopuszczała głęboko do siebie. Wstydziła się tego i nie prosiła o pomoc, nie było jej nawet na nią stać jeśli mowa o profesjonalnej pomocy. A musiała chodzić do pracy (bo nie lubi zawodzić kogoś), musiała się uczyć (bo nie lubiła siebie zawodzić, bo byłby to kolejny gwóźdź do jej własnej trumny), chciała tylko przetrwać, a nie zdawała sobie sprawy z tego jak jej rozbudowany system błędnych przekonań i ocen doprowadził do takich wielokrotnych tragedii. Aktualnie ma się dobrze, czerpie każdą pozytywną rzecz ze swojej codzienności, cieszy się ze wszystkiego, nie ma zapętlonych myśli o negatywnym charakterze, pracuje i spełnia się zawodowo. Jest dobrym, uświadomionym człowiekiem z wielkim bagażem przeżyć. I obróciła to na swoją korzyść.

 

     Jakie są kluczowe objawy u osoby, która zaczyna miewać myśli samobójcze, stosuje autoagresję na sobie i jest w wielkim dole, który próbuje już powoli zasypywać?

 

  • Mówi o tym, że nie lubi życia – nienawidzi życia, nie odnajduje się w nim, nie widzi siebie w nim, wspomina o tym od czasu do czasu, rzadko osobom postronnym – chyba, że po alkoholu! Bo wtedy emocje płyną i jeszcze eskalują jej stan.
  • Jest chwiejn_ emocjonalnie, często płacze.
  • Mówi o popełnieniu samobójstwa lub porusza tematy związane ze śmiercią.
  • Podejmował_ już wcześniej próbę odebrania sobie życia a jej aktualny nastrój nie świadczy o dobrostanie w szerokim tego słowa znaczeniu.
  • Często porusza temat śmierci.
  • Wycofuje się z kontaktów międzyludzkich, zamyka się na ludzi.
  • Rzadko wychodzi z domu, tworzy wrażenie dziwaczności i ekscentryczności .
  • Traci zainteresowanie światem zewnętrznym, rodziną, znajomymi.
  • Ma problemy z jedzeniem i spaniem.
  • Podejmuje nieadekwatne działania do sytuacji, podejmuje ryzykowne działania, które jej szkodzą.
  • Zamyka się w swoim świecie.
  • Uskarża się często na bóle somatyczne typu ból wszystkiego, a przede wszystkim jest to ból życia.
  • Nadużywa substancji psychoaktywnych a po nich jest nieprzewidywalna.
  • Dokonuje czynów autodestrukcyjnych na sobie, które są widoczne.
  • Uskarża się na stres.
  • Przygotowuje się do śmierci: rozdaje ważne rzeczy, pisze testament, porządkuje swoje sprawy.
  • Przestaje dbać o swój wygląd zewnętrzny.
  • Zaniedbuje pracę, wszystko jej  wisi, jest obojętn_.

 

     Chciałam opowiedzieć tą historię, aby Wam pokazać jak ludzie potrafią nakładać maski na to co przeżywają. Jak potrafią się gnębić całymi latami. Historia ta trwała od mniej więcej 15/16 roku życia tej dziewczyny do względnej stabilizacji i kupie przepracowanych dni sama ze sobą do lat około 23/24. Sposób myślenia samobójców jest zapętlony, skupiony na jednym. Widzą tylko w czarnym kolorach, nic ich nie cieszy, siedzą sobie na jednym kamyku na samym dnie studni i nie widzą już świata zewnętrznego. Odcinają swoją całą psychikę od niego rozbudowując tylko swój świat wewnętrzny oparty na destrukcyjnych myślach. Skupiają się tylko na przeżywaniu emocji nacechowanych negatywnie. Mówią: nic mi nie wychodzi, nic mi nigdy nie wyjdzie, nie jestem nikogo wart. Urodzono mnie bym cierpiał_, a mi się już nie chce cierpieć. Straszne co? Tak, jest to przerażające, przede wszystkim, że to jest cała maszyna, mechanizm bio-psycho-społeczny. Każdy z tych elementów wzajemnie na siebie wpływa.

 

     Jak możemy pomóc?

 

  • Po pierwsze – zauważ.
  • Nie nakłaniaj do zwierzeń, po prostu bądź.
  • Taka osoba przede wszystkim ma szereg doświadczeń, które są głównie złe i potrzebuje zostać wysłuchana. Czas na zwierzenia przyjdzie, przeważnie są to osoby bardzo zamknięte w sobie, które niekoniecznie chcą o sobie mówić, bo boją się ocenienia w tym zakresie. Im dłużej będziesz z taką osobą a ona Ci zaufa – tym szybciej sytuacja będzie opanowana.
  • Bądź gotowy do słuchania, pozwól na okazywanie emocji i akceptuj je. W sposób bezpośredni rozmawiaj o samobójstwie.
  • Nie pytaj dlaczego. Bo to tylko burzy zaufanie do Ciebie i buduje niepotrzebny mur w postaci przekonania tej osoby, że nie jest rozumiana. Po prostu z nią bądź.
  • Nie pouczaj i nie dawaj przykładów jak bardzo dobrze jest żyć.
  • Jeśli ta osoba zagraża swojemu życiu lub kogoś innego – spróbuj skontaktować się z rodziną lub kimś najbliższym tej osoby, poinformuj ich o tym.
  • Nie bagatelizuj, myśli samobójczych nie zabije się wyjściem na spacer, bieganiem czy pójściem do kina. Aktywizacja osoby borykającej się z takimi myślami jest jednym z czynników leczących, nie sposób mi się z tym nie zgodzić, jednak do pełnego dobrostanu konieczne są długotrwałe oddziaływania zmieniające nawykowe, autodestrukcyjne myślenie często budowane latami.
  • Spróbuj zaproponować specjalistyczną pomoc, ale nie bądź nachalny, przedstaw plusy takiej pomocy i dlaczego może zaufać specjaliście. Nie zniechęcaj się jeśli po pierwszej namowie usłyszysz: "po co" i "nie chcę".
  • Nie wzywaj do popełnienia samobójstwa, słowa tu cyt. „to idź się zabij i tak głupi_ jesteś” nie pomagają, nikt nie zasługuje na śmierć, nieważne w jakim głębokim dole jest.

 

 

     Zapamiętajmy zarówno tę historię jak i kroki jakie możemy podjąć względem takiej osoby, abyśmy nigdy nie obudzili się za późno znając takie objawy, wśród osób, które się dobrze maskują, bo mają takie umiejętności a żyją wśród nas i udają, że wszystko jest w porządku. Taka sytuacja może spotkać każdego jak i bliskich w naszym otoczeniu, czego nikomu nie życzę. Myśli samobójcze są elementem wielkiej maszyny i rozpoczynają suicydalną walkę. Bądźmy na siebie i innych uważni. Z myśli i aktów samobójczych się wychodzi, tylko potrzeba do tego wielu elementów układanki opartej na dobroci, zrozumieniu, akceptacji. Poprzez niezrozumienie środowiska problemy takiej osoby mogą się pogłębiać aż do całkowitej izolacji w swoim świecie i ostatecznej śmierci. O tym trzeba mówić głośno.

 

Jeśli ten artykuł Ciebie dotyczy i borykasz się z kryzysem suicydalnym lub jesteś świadkiem takich objawów u bliskiej osoby, wrzucam przydatne telefony i linki gdzie uzyskasz natychmiastową pomoc i wsparcie:

 

Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym
800 70 2222
Całodobowo 7 dni w tygodniu
 
Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka
800 12 12 12
Całodobowo, 7 dni w tygodniu
 
 
/K.

 

 

 

Emocje

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ty też bez problemu stworzysz stronę dla siebie. Zacznij już dzisiaj.